Opowiadanie - Kamień i dziewczyna |
|
Dżadża-em-anch, najstarsze dziecko Petozyrysa i Amenardis, od wielu lat nie opuszczał Abydos, mieszkając w świątyni na Ziemi Wielkiego. Dwunasty rok panowania Senusereta był dla niego szczególnie ważny. Święto ku czci boga Ptaha zbiegło się z wydarzeniem, na które czekał niemal całe życie: został jednym z najwyższych kapłanów. Stojąc na głównym pylonie świątyni Dżadża-em-anch był szczęśliwy. Skupiony, z przymrużonymi powiekami, zagłębiał się w swą radość, nie okazując niczego na zewnątrz. Był chłodny i opanowany. Nie zatracał się w tańcach i śpiewie. Nie ucztował z pospólstwem pijąc piwo. Jego życie zaczynało się i kończyło na miłości do najwyższego boga. Adoracja bóstwa nadawała sens wszystkiemu, co robił. Nie rozumiał i nie podzielał radości prostych ludzi. Nie znał zupełnie ich życia, chociaż sam pochodził z najniższych warstw. Kiedy był chłopcem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się na służbie u jednego z najwyższych kapłanów Ptaha, Web-onera. Bogowie jednak wyznaczyli go do innych zadań. Posługiwanie rychło się skończyło. Web-oner dostrzegł w dziecku talent i wysłał go do świątynnej szkoły. W ten sposób dołączył do chłopców, którzy uczyli się służyć bogom. Dżadża-em-anch spojrzał na pierwszy dziedziniec, jedyne miejsce w obrębie świątynnych murów, gdzie mógł przebywać lud. Kapłani, tak jak zwykli to robić podczas wielkich uroczystości, wystawili na światło dzienne posąg Ptaha, by każdy, kto chciał, oddał pokłon najwyższemu. Dżadża-em-anch wiedział, że taki porządek jest uzasadniony i słuszny. Świątynia była bowiem osobistym mieszkaniem Ptaha i tylko przygotowani odpowiednio kapłani potrafili czcić w jej wnętrzu boga we właściwy sposób, jak nakazywała tradycja. Kiedy nastała noc i umilkł ludzki gwar, Dżadża-em-anch postanowił odpocząć przed porannym obrzędem. Wkrótce dzienna barka Re miała oświetlić pierwszym promieniem ziemię egipską. Spojrzał na świątynię oraz potężne mury okalające ją dookoła. Czuł dumę, że służy Ptahowi jako najwyższy kapłan. Zszedł po schodkach z pylonu, a kiedy znalazł się na dole, przeszedł kilka kroków wzdłuż muru i skręcił do ogrodu. Minął święte jezioro, potem mieszkania robotników, magazyny i pracownie, aż wreszcie znalazł się u siebie. Usnął siedząc na stołku. Obudził się rześki. Wstał, obmył się, założył czystą szatę i poszedł do świątyni. Przy wejściu zapalił lampę, skręcił w kierunku schowka i wyjął kadzielnicę. Kiedy pierwsze smużki dymu zaczynały wypełniać cichą przestrzeń sali kolumnowej, Dżadża-em-anch mimowolnie powędrował myślami w przeszłość. Pamiętał doskonale, jak uczepiony matczynej dłoni spoglądał z bojaźnią na procesję wokół murów świątyni; kapłani podczas corocznych świąt ku czci Ptaha, obnosili posąg boga chroniony dymem, którego zapach go odurzał. Od tamtej pory wiedział, czym jest święty nastrój. Po okadzeniu świątyni i wypędzeniu złych duchów, Dżadza-em-anch skierował się do ukrytej komnaty z posągiem Ptaha. Złamał pieczęcie na ryglach, otworzył drzwi i padł na twarz. Leżąc na posadzce zaśpiewał hymn uwielbienia. Dziesiątki razy witał Ptaha tym niezmiennym rytuałem czując jedność z bogiem, ale dziś niespodziewanie przyszło mu na myśl, że powtarzane nieustannie słowa są nieme, stanowią martwe symbole ze starych papirusów. Czy dotrą do boga? Dżadża-em-anch pragnął kontaktu z Ptahem nie za pomocą gotowych formułek powtarzanych przez innych kapłanów, ale poprzez coś, co płynęłoby wprost z serca. Ptah był przecież tym, który począł wszystkie rzeczy w swym sercu i zrodził je za pośrednictwem słów - był przed wszystkimi bogami. Inne miasta nad Nilem miały równie potężnych bogów, lecz dla Dżadży-em-anch Ptah był największy. Kiedy ucichły ostatnie dźwięki wygłaszanego hymnu, kapłan podniósł się. Chwila, w której miał stanąć twarzą w twarz z bóstwem była wielkim przeżyciem. Nieśmiało wzniósł oczy. Posąg boga stał cicho i nieporuszenie. Światło lampy rozpraszało mrok migotliwymi promieniami. Kapłan patrzył oczarowany na śpiącego Ptaha i miał wrażenie, że postać boga faluje, nabiera życia i przywołuje go do siebie. Drżącymi rękami obejmował posąg i był pewien, że Ptah się budzi. Wtulony w zimny kamień czuł się najszczęśliwszym z ludzi. Wsłuchany w rytm własnego serca przenosił jego pulsowanie do wnętrza ukochanego Ptaha, ogrzewał go i czuł rozkosz. Przenikała go świadomość, że za jego pośrednictwem dusza Ptaha wstępuje w posąg, a on, wierny sługa swego najwyższego władcy, może stać przed boskim wcieleniem. Z wielkim namaszczeniem zaczął obmywać bóstwo, następnie przystroił je w szaty i ozdoby, wtarł wonności i uszminkował. Tak przygotowanemu Ptahowi przyniósł pierwszy tego dnia posiłek. Ułożone na tacy potrawy z ofiarnych zwierząt postawił na stoliku i uniósł w górę rytualną maczugę, by w ten sposób ich dusze mogły posilić boga w niewidzialnym świecie. Kiedy Ptah otrzymał już wszystko co powinien, Dżadża-em-anch po raz pierwszy w życiu postanowił prosić boga o coś dla siebie. Jako najwyższy kapłan miał dostęp do najsekretniejszych papirusów świątyni. Minęły już pory Wzrastania i Żniw odkąd wyczytał w jednym z nich, że Mroczna Kraina Dat jest tym samym co Pola Trzcinowe. Nie rozumiał tego. Wiedział, co stanie się z nieprawymi i jaka nagroda czeka niewinnych, kiedy przybijają do drugiego brzegu. Na błogosławionych, przybywających na Pola Trzcinowe, czekał ogród pełen pożywienia i chłodnej wody do picia, natomiast w Krainie Dat potępieni ginęli w płomieniach. Przepiękny ogród miałby być więc tym samym, co niszczący ogień? Odkąd kapłan przeczytał o jedności Pól Trzcinowych i Krainy Dat, nie mógł zaznać spokoju. Zaczął rozmyślać o chwili, kiedy odejdzie z ziemi. Czy prawe życie jest gwarancją szczęśliwej wieczności, skoro chłodna woda znaczy to samo, co płomienie? Wzdrygnął się na myśl o tym. Co się z nim stanie, kiedy przejdzie na drugą stronę? Dżadża-em-anch był ambitny. Rozpytywanie niżej postawionych kapłanów o coś, co sam powinien wiedzieć, uważał za niegodne siebie. Z wątpliwościami zwrócił się do Ptaha. Prosił go i błagał o słowo lub gest, lecz posąg boga milczał. Kamienne, nieruchome oczy wydawały się dalekie od ziemskich spraw. Radość Dżadży-em-ancha znikła. Duma z powodu piastowania najwyższej godności w świątyni rozsypała się jak piasek po pustyni. Zobaczył, że wobec boskich tajemnic jest tylko cząstką, niezdolną objąć myślą wielkiego planu narodzonego w prawiekach. Poranny obrzęd zakończył rozdrażniony. Po założeniu rygli i zapieczętowaniu drzwi, postanowił się przejść. Wyszedł ze świątyni. Spacerując po ogrodzie zastanawiał się nad treścią starych papirusów. Zatopiony w myślach nie patrzył pod nogi. Nagle potknął się i syknął z bólu. Stopa ześlizgnęła się na wyboju i wykręciła boleśnie. Rozgoryczenie i niemoc znalazły ujście w cichym jęku. Dżdża-em-anch miał ochotę upomnieć swego boga i robić wyrzuty za to, że nie chce mu pomóc, trzymając w niewiedzy. Zdołał jednak zapanować nad złymi podszeptami i cicho powiedział do siebie: - Ptah ukarał mnie za niecierpliwość i za to, że go niepokoję. W chwilę potem jego myśli zmieniły tor i pobiegły w odwrotnym kierunku. Zaczął wątpić. "Gdyby Ptah istotnie mnie ukarał, musiałby wiedzieć, że będę wściekły, podłożyć kamień na drodze i naprowadzić mnie na niego". Przed kapłanem otworzył się jakby nowy świat. Z bolącą stopą stał zmieszany i wmawiał sobie, że taki bieg rzeczy nie jest możliwy. Zaskoczony swym stanem Dżadża-em-anch przez dobę zanosił modły do bóstwa nie przyjmując pokarmu. Podczas nocnej adoracji postanowił iść do głównej świątyni Ptaha w Memfis i tam porozmawiać z najwyższym kapłanem o swoich niepokojach. Następnego dnia ruszył w drogę. Idąc do portu, z którego zamierzał statkiem popłynąć w dół Nilu, zobaczył młodą kobietę niosącą dzban wody. Zatrzymał się i przez chwilę popatrywał na jej zgrabne ciało. Zobaczył piękno, którego do tej pory nie znał. I przyszła do niego myśl: "Ptah jest wielki. To on zesłał mi niewiastę, bym na początku drogi był w dobrym nastroju". Kapłan uśmiechnął się do dziewczyny, jednak jego radość szybko zgasła. To była zbyt prosta odpowiedź, rozwiązanie wywołane chwilowym zauroczeniem. Zaczął wątpić: "Gdyby tak było, Ptah musiałby wiedzieć, że zachwycę się kobietą i skierować jej kroki w mą stronę. Czyżby więc - myślał dalej - Ptah bawił się ze mną, darowując mi jednego dnia gniew, drugiego karał, a w kolejnym obdarzał radością?" Dżadża-em-anch wiedział, że wydarzenia w Egipcie zależne są od woli bogów. Wylewający Nil, wiatry, blask słońca i srebro księżyca, pory roku, a także on sam podlegają boskiej mocy. I nagle w tym zapamiętaniu dostrzegł porządek. Niejasno zdał sobie sprawę, że jego potężny bóg Ptah wcale się z nim nie bawi, ani nie naraża na nic bezmyślnie, ale uczy go rozumienia siebie i praw kierujących światem. Cokolwiek działo się w jego życiu, Ptah z pewnością tego nie planował. Bóg stworzył wszystko na początku i zawarł w tym stworzeniu tyle zdarzeń, by każdy mógł z nich korzystać. Niczego z góry nie narzucał. To on, Dżadża-em-anch, widział świat i wybierał z niego te zdarzenia, które zestrojone były z jego stanem, myślami i pragnieniami. Kapłan rozejrzał się. Oprócz dziewczyny z dzbanem dostrzegł żebraka skulonego pod świątynnym murem, poganiacza osła, a kiedy podniósł do góry oczy, zobaczył obłoki, błękitne niebo i wiatr kołyszący palmami. "Jakie to wspaniałe - pomyślał - tylko sercem można stworzyć tak wielkie dzieło". Chociaż czuł w tym wszystkim wielką mądrość, nie potrafił rozstzrygnąć, czy bóg uczy go cierpliwości karząc bólem za chęć zgłębienia tekstów mówiących o jedności Pól trzcinowych i Krainy Dat, czy nagradza widokiem młodej dziewczyny, by pocieszony i zachęcony pielgrzymował do Memfis. Ale gdzie w takim razie w jego życiu miał znaleźć się żebrak, człowiek z osłem i wiatr szumiący w koronach palm? Czy te rzeczy również Ptah postawił rozmyślnie na jego drodze? A jeśli tak, to czego mają go nauczyć? Coraz bardziej Dżdża-em-anch utwierdzał się w miłości do Ptaha, chociaż nie ogarniał jego zamierzeń. Pomyślał, że jego bóg stworzył tak wspaniałe rzeczy, by się nimi po prostu zachwycać. Kamień, wiatr, osioł, palmy, dziewczyna... Po spotkaniu z tym wszystkim sprzeczność w starych tekstach wydała mu się nieistotna. Zrezygnował z podróży do Memfis. Wrócił do świątyni, by z jeszcze większym zapałem i uwielbieniem oddać się Ptahowi. O Polach Trzcinowych i Mrocznej Krainie Dat Dżadża-em-anch przestał rozmyślać. Jednak, gdy żar oddania osłabł, problem znów się pojawił. Nie był jednak tak męczący, jak przedtem. Długi post i samotność w świątyni wyostrzyły czucie. Rozsypane zdarzenia i niezrozumiałe myśli ułożyły się w wyraźny obraz, który obejmował intuicją, lecz nie potrafił nazwać. Mijały dni i miesiące. Dżadża-em-anch nie przekraczał murów świątyni, wzmacniając swą miłość do Ptaha. Kiedy wreszcie poczuł spokój, znów wybrał się nocą na spotkanie ze światem poza murami świątyni. Niebo było rozgwieżdżone. Czuł chłodny powiew od Nilu i zapach mułu rzecznego. Thot opromieniał ziemię srebrzystym światłem. Kapłan bez trudu dotarł na przedmieścia i zanurzył się w ulice miasta. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie, ludzie przemykali w zaułkach. Przed pijalniami wina błyszczały kolorowe lampiony. I kapłan znów usłyszał w sobie zapomniane pytanie o jedność Czcinowych Pól i Krainy Dat. Jak zazwyczaj szedł powoli, zatopiony w sobie. Nagle potknął się o wystający kamień i upadł. Łagodny nastrój i spokojne myśli w oka mgnieniu uleciały. Gniew i złość przesłoniły mu wszystko. Okropny ból przeszywał ramię. Leżąc bezradnie Dżadża-em-anch przeklinał w duchu wszystkie kamienie w Egipcie! Lecz po chwili, gdy poczuł, że ktoś próbuje go podnieść, jego nastrój odmienił się. Spojrzał w górę. Zobaczył tę samą kobietę, która zachwyciła go kilka miesięcy wcześniej. Pochylała się nad nim i uśmiechała łagodnie. W ręku trzymała pęk kwiatów. Dżadża-em-anch patrzył urzeczony na nieznajomą, jakby zobaczył samą boginię Izydę i całkiem zaskoczony nową sytuacją czuł, jak gniew i ból przemieniają się w radość i przyjemność. Podniósł się z pomocą kobiety. Chciał zapytać kim jest, gdzie mieszka, ale czuł, że słowa są niepotrzebne. Czy warto pytać dlaczego mleko jest białe... Wszystko było naturalne i proste: bez myśli, słów, radości i gniewu. Podziękował i poszedł dalej. "Nie bez przyczyny Ptah jest wielki"- szepnął do siebie. Zaczął się zastanawiać, jak to jest, że gniew i ból zmieniają się w swoje przeciwieństwa. "A więc świat - stwierdził - który odbieram i odczuwam, widzę tak, jak go barwię wewnętrznym czuciem... a więc jeden stan myśli może zmienić się nagle w drugi i zaprzeczyć temu pierwszemu, choć źródło ich obu pozostaje niezmienne..." Kapłan czuł się panem i stwórcą tych małych wydarzeń. Ale wiedział, że w Ptahu jest kres i doskonałość. Pomyślał, że jego bóg nie stawia niczego celowo na jego drodze. Przechodząc obok żebraka, mógłby go nie tylko zauważyć, ale nawet wspomóc. Mógłby ściąć palmę, by wiatr nie tarmosił jej liści, albo też zrezygnować z patrzenia w niebo i myśleć, że obłoki nie istnieją. W ten sposób sam wybierał drogę życia, lecz nie do końca. Lekceważąc żebraka, lub wspomagając go miedziakiem, byłby albo niemiłosiernym albo współczującym człowiekiem, lecz niezależnie od tego nadal pozostawałby Dżadżą-am-anchem. Gdyby bardziej uważał idąc ulicą, nie doznałby bólu. Ale czy wtedy schyliłaby się nad nim dziewczyna z pękiem kwiatów? Nie byłoby bólu, ale też nie byłoby piękna. A gdyby naprawdę ściął palmę, czy wiatr zaprzestałby swoich podmuchów? Czuł, że na krańcach wszystkich dróg, niezależnie od wydarzeń, zawsze będzie na niego czekał Ptah. Wrócił do świątyni. Wszedł do sali papirusów. Znów zaczął czytać stary tekst o tym, że Pola Trzcinowe i Kraina Dat są jednym. Teraz już nie dziwił się tym słowom. Odkąd doświadczył radości oraz bólu i zrozumiał, że nie ma między nimi ostrej granicy, czuł, że z innymi rzeczami na świecie będzie podobnie. Pojął jeszcze jedno: Ptah, kiedy stwarzał świat sercem, wiedział, że wszystko do niego powróci. Jednak powrotna droga prowadziła przez Pola Trzcinowe i Krainę Dat. Każdy, kto przechodził do nowego życia, trafiał do jednej z tych krain, w zależności od łodzi którą przypływał na drugą stronę. Dżadża-em-anch przestał rozmyślać o Mrocznej Krainie Dat i Polach Trzcinowych. Przestał też prosić Ptaha o cokolwiek, gdyż prosząc dla siebie, oddalał się od Niego. Zaczął budować łódź, którą zamierzał popłynąć wprost do serca Ptaha, omijając i Dat i Pola Trzcinowe.
|
|
Źródło: |
Pani Marii Piaseckiej maat@hbz.com.pl |
.:|| Kontakt || Pytania || Mapa strony || Index || Reklama ||:. |
|
Wszystkie prawa zastrzeżone. AMRA.INFO |